CUD NIE KOBIETA

My Matki - cudowne, zmęczenioodporne stworzenia napędzane nuklearną energią z porannego podwójnego espresso i niedojedzonego śniadania naszych latorośli. Lista naszych umiejętności nie ma końca i z każdym dniem się wydłuża. Potrafimy przeczytać tą samą bajkę na sto różnych sposobów, usmażyć stos placków z prędkością światła, uprać, uprasować a także nafaszerować i zamarynować kurczaka tak, aby świeżo położony lakier do paznokci pozostał bez skazy. Myjemy włosy z dzieckiem na baranach, zmieniamy pieluchy w biegu i nigdy, przenigdy nie siadamy. O nie! Siedzenie jest zdecydowanie passé. Teraz w modzie jest turlanie, skakanie, kucanie, czołganie z okresowym leżeniem z twarzą w podłodze z założeniem, że w tej pozycji pozostaniemy chociaż przez chwilę niewidzialne i podładujemy akumulator. Nasze zdolności kulinarne prześcigają najwybitniejszych szefów kuchni. Kto inny potrafi przygotować śniadanie, które odzwierciedlać będzie aktualny nastrój naszego klienta? Kasza manna zamieszana dwa razy w prawą stronę i cztery w lewą, kasza manna z kakao bez kakao, kasza manna w kubku i misce jednocześnie, aż w końcu kasza manna jedzona widelcem. Na pewnym etapie współpracy matka - dziecko dochodzimy do zdolności nadprzyrodzonych, w tym wyróżniających się jasnowidzenia i czytania w myślach. Jesteśmy superbohaterkami. Gdyby nie fakt, że ich stroje niemiłosiernie wrzynają się w tyłki, biegałybyśmy w obcisłych, kolorowych trykotach po pieluchy do Biedronki. Jesteśmy też siłaczkami na miarę strongmanów, więc oprócz pieluch dotargałybyśmy do domu jeszcze tygodniowe zakupy i śpiącego niemowlaka na rękach. Mistrzynie organizacji! Potrafimy w jeden wieczór zaplanować plan edukacyjny naszego dziecka na najbliższe osiemnaście lat, mimo, że w planach miałyśmy jedynie rozpisanie obiadów na nadchodzący tydzień. Kreatywność również nie jest nam obca. Jednego dnia zamieniamy dom w pracownię malarską, aby wieczorem cichutko płakać zeskrobując farbę z ulubionych butów, drugiego pozwalamy dziecku lepić pierogi i przez najbliższy miesiąc znajdujemy kawałki ciasta w miejscach, o których nie wiedziałyśmy, że istnieją. Żadna choroba nam nie straszna. Ilość ziółek i witaminek jakie pochłaniamy, aby nie rozpocząć domowej epidemii, za pewne sprawią, że w najbliższym czasie zaczniemy kiełkować. Jeżeli ktoś myśli, że noc służy nam do odpoczynku, to jest w błędzie. To właśnie wtedy dzieje się cała magia. Naczynia się zmywają, podłoga zaczyna lśnić, a za sprawą magicznej różdżki mąż znajduje rano w szafie świeżo wyprasowaną koszulę do pracy. Jesteśmy niesamowite.

Mąż znów ruszył w podróż. Zostaliśmy z Kurakiem sami na placu boju. Ten samouwielbieńczy wywód dedykuję sobie oraz Wam, drogie Panie i zabieram się za przewidywanie kataklizmu, który niewątpliwie przetoczy się jutro przez moją kuchnię. Oby na kuchni się skończyło. 

xoxo Kura 


















Unknown

1 komentarz:

  1. Kurcze, i jeszcze kuchnie taką mam! ;)
    Swoją drogą, tekst genialny. Przeczytany na jednym wdechu dał mi do myślenia. Co prawda, ja nocami sypiam.... a co nie zrobię dziś odkładam na jutro ;) należę do grona kur, które chodzą spać z pociechą i wstają z pociechą - wyjątek stanowi piątkowy wieczór kiedy to poświęcam się nowo odkrytemu serialowi na tvp1. O ile mój gromowładny syn zechce zasnąć wcześniej, nim wybije serialowa godzina.
    Kobieto masz jaja! Oby więcej takich wywodów! :)

    OdpowiedzUsuń