BYLE DO WIOSNY (TRZY KOKTAJLE NA ZMARTWYCHWSTANIE)

Styczeń to dość problematyczny miesiąc. Teoretycznie powinnam być pełna energii, gotowa do podejmowania nowych wyzwań, zmieniania życia na lepsze lub chociażby umycia podłogi więcej niż raz w tygodniu. Tymczasem rzeczywistość nie pokrywa się z wyobrażeniami. Ziąb za oknem skutecznie studzi  mój zapał do wszelkiej aktywności. Na deficyt promieni słonecznych nie pomogą nawet maksymalne dawki witaminy D, mimo iż spece od reklamy wytrwale starają się udowodnić, że jest inaczej. Łykam więc, łycha za łychą zimowe wspomagacze, zamykam okna i wkładam gruby sweter. Obecnej sytuacji nie pomaga też fakt, iż z początkiem roku całą rodzinę powaliło choróbsko nie z tej planety. Leżymy tak, znokautowani w pierwszej rundzie, już czwarty tydzień. Nie tak wyobrażałam sobie ten nowy rok.
Między jednym a drugim syropem moje myśli biegną ku cieplejszym czasom. Oczami wyobraźni widzę truskawki w ogródku mojej eko - teściowej i Kuraka, który nie zostawia dla nas ani jednej. Na stopach znów mam japonki a na głowie nic prócz zbyt wielu obowiązków. 
Zanim te marzenia się urzeczywistnią pozostaje mi zabunkrować się z rodziną w domu, rozkręcić grzejniki i nagotować dziesięć litrów rosołu. Ale to chyba zbyt komfortowe rozwiązanie. Szukam cały czas motywacji do zwleczenia tyłka z kanapy i powrotu do życia. Szukam i znaleźć nie mogę. Nie ma jej w lodówce. Nie ma w spiżarce. Nie ma też w słoiku na ciastka. Obawiam się, że odnalezienie jej będzie mnie wiele kosztowało, bo aż całe wyjście z domu. Zrosłam się z naszym mieszkaniem niemiłosiernie przez ostatnie tygodnie. Zapuściłam korzenie i powoli obrastam mchem.
Jest taka bardzo popularna metoda, którą stosuję zawsze wtedy, kiedy doznaję objawienia i postanawiam coś zmienić w swoim życiu. Nazywa się "Od jutra", chociaż znana jest też jako "Od poniedziałku", "Od weekendu" lub "Od nowego miesiąca". Tak oto cyklicznie rzucam sobie wyzwania typu: "Od jutra przechodzę na dietę" lub "Od poniedziałku zaczynam regularnie ćwiczyć" czy "Od nowego miesiąca zapisuję się na kurs garncarstwa". W kolejnych etapach misternie przygotowuję złożony plan działania, zagracam mieszkanie toną niezbędnych sprzętów, przy okazji skutecznie czyszcząc swoje konto bankowe. Jestem gotowa! Budzę się rano naładowana energią jak nigdy wcześniej i... przed zachodem słońca jestem z powrotem w punkcie wyjścia, obrośnięta mchem, zatopiona w kanapę.
Tak było aż do teraz. Wizja trzydziestki, zbliżającej się wielkimi krokami, sprawia, że z coraz mniejszą pobłażliwością patrzę na to moje obrastanie i zapuszczanie korzeni. To mój magiczny wiek, w którym wszystkie dotychczasowe cele powinny być już osiągnięte i ustąpić miejsca nowym. Magia powoli rozpływa się w eterze, bo czasu ubywa, a postanowień wręcz przeciwnie. Potrzeba mi na gwałt choć odrobiny koloru w tej przewlekłej szarudze, odrobiny niesyntetycznych witamin i ruchu, innego niż spacer do lodówki.
I co tu robić? Co tu począć?

Może jutro pozbędę się kanapy?





W czasach zimowej hibernacji ratuję się zblendowanym latem w butelce. Może te koktajle i was uratują.

Koktajl żółty

  • 1 szklanka dojrzałego mango
  • 1 banan
  • mała puszka mleczka kokosowego
  • 1/2 szklanki wody mineralnej
  • 2 łyżki migdałów w płatkach
Koktajl zielony

  • 2 garści świeżego szpinaku
  • 1 kiwi
  • 1/2 dojrzałego awokado
  • 1 łyżką siemienia lnianego
  • 1 łyżka miodu
  • 1 szklanka mleka ryżowego (lub owsianego)
Koktajl różowy

  • 1 szklanka owoców leśnych (u mnie maliny i borówki z letnich zapasów)
  • 1 szklanka mleka ryżowego
  • 1 łyżdo melasy trzcinowej
  • 1 łyżka nasion chia
Dla fanów czekolady polecam dodać banana i łyżkę kakao. Mniam.

Wszystkie składniki zmiksować razem. Gotowe od razu do picia. Smacznego!













xoxo Kura



Unknown

3 komentarze: